Posts Tagged ‘#ZarządzanieCzasem’

Jestem przekonany, ze każdy z nas doświadczył bólu niezrealizowanych planów i niespełnionych postanowień, na przykład noworocznych. Wygląda to tak, jakby z jednej strony, racjonalna cząstka naszej osoby wiedziała dobrze, co należałoby zrobić, a z drugiej, to COŚ co siedzi głęboko w środku człowieka, zdawało się sabotować wszystkie inicjatywy zmierzające do wcielenia słusznych planów w życie.

To coś, czyli co? To opór, który uniemożliwia nam na co dzień oddychanie pełną piersią i robienie tego wszystkiego, co cieszy i rozwija. 

Photo by Pavel Danilyuk on Pexels.com

Kto z nas nie chciałby znaleźć sposobu na szybkie zabieranie się do roboty? Roboty, którą trzeba wykonać i to dokładnie wtedy, gdy powinna być ona zrobiona, a na dodatek bez względu na to, czy nam się chce, czy też nie.

Niestety, chyba wszyscy, bez wyjątku, choć z różnym nasileniem, borykamy się z oporem, który sprawia, że wtedy, gdy trzeba coś ważnego zrobić, to najchętniej zafundowalibyśmy sobie drzemkę, włączyli telewizor albo oddali się jakimś innym, czasem nawet całkiem wartościowym zajęciom, takim jak na przykład czytanie książki, które samo w sobie przecież jest fajne i bezsprzecznie ważne, ale drugoplanowe w momencie, gdy ważne zadania, czekające w kolejce, patrzą na nas znad jej okładki i szczerzą złowrogo kły.

Opór – mam wrażenie – uśmierca na starcie wiele zmian, które – gdyby przeprowadzić je konsekwentnie, sprawnie i bez zbędnego marudzenia – mogłyby przenieść nas na „szybszy pas ruchu” w podróży ku marzeniom i poprawić jakość funkcjonowania. A nawet gdyby coś takiego z jakichś powodów miało nie nastąpić, to pozostałyby po takim podejściu inne korzyści, jak choćby  świadomość sprawstwa – „to moje życie, to ja tu rządzę”, a być może coś o wiele cenniejszego – wyższa samoocena i wiara w siebie, niezbędna do radzenia sobie z kolejnymi wyzwaniami.

Tak się składa, że chyba większość ludzi upatruje Świętego Graala w mobilizowaniu się do działania w szukaniu motywacji na zewnątrz – w książkach, filmach, wykładach, kursach, gadżetach itp. Jednak mnie tego rodzaju metody motywowania wydają się mocno przereklamowane. Skuteczna motywacja, to – jak sądzę – nie tyle pochodna jakiegoś, nie związanego z zaplanowanym do osiągnięcia celem, zewnętrznego „programu motywacyjnego”, co własne, do bólu wewnętrzne przekonanie, ze warto ruszyć tyłek i zrobić coś z sobą, zamiast trwać w bezczynnym status quo. Czekanie na to, aż spłynie na nas z zewnątrz jakaś motywacja, nie wydaje mi się zbyt rozsądne.

O wiele bardziej wartościowy sposób na mobilizowanie się, jeśli takowy by istniał, polegałby na przełamywaniu oporu niezależnie od poziomu motywacji. Wyobraźcie sobie taki magiczny przełącznik ON/OFF. Przestawiasz go na pozycję ON zawsze gdy potrzebujesz działać, zwłaszcza wtedy, gdy poziom chęci osiąga „dolne strefy stanów niskich”. Taki hipotetyczny przełącznik działałby zawsze i wszędzie – niezawodnie jak szwajcarski czasomierz.

No dobrze, tylko czy taki „przełącznik” istnieje, a jeśli tak, to ile kosztuje i gdzie go można kupić?

Myślę, że ISTNIEJE i jest w sensie finansowym całkowicie darmowy. Na pewno wiele osób jest już szczęśliwymi posiadaczami różnych jego odmian, bo opracowali swoje sposoby kooperacji z własnym umysłem, pozwalające im na szybkie skłanianie go do tego, żeby nie przeszkadzał nadmiernym kombinowaniem, kiedy zbliża się czas, nie na gadulstwo, tylko na działanie.

Ja też mam taką metodę w swoim arsenale „tajnej broni” do walki z oporem i zwlekaniem. Nazwałem ją swego czasu Metodą Robocopa i tak pozostało do dziś.

Zanim wyjaśnię na czym ona polega, zauważcie proszę, ze kiedy pojawia się impuls, by zrobić coś pożytecznego, mamy dosłownie kilka sekund na podjęcie tematu w postaci choćby zapisania go, podjęcia decyzji „co dalej” lub wykonania pierwszych, choćby najskromniejszych kroków zmierzających do jego realizacji. Po upływie tych kilku sekund, wobec braku aktywności z naszej strony, pomysł przepada na zawsze w powodzi różnych ALE. Chodzi o to właśnie, że jeśli  nie podejmiemy konkretnych, najlepiej fizycznych kroków w czasie tych kilku (5-10) sekund, nasze umysły wyprodukują dziesiątki powodów uzasadniających „nicnierobienie” (wszystko to po słowie ALE).

Co robić, żeby nie pozwolić wewnętrznej, „gadatliwej małpie” zniszczyć, być może genialnego, planu? Wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie, bo w pewnym okresie mojego życia „gadatliwa małpa” stała się dla mnie wyjątkowo uciążliwa i sabotowała wszystko, co tylko wiązało się z wyjściem poza klatkę przyzwyczajeń i wyuczonych nawyków. Doszedłem do wniosku, że potrzebuję skutecznego rytuału „przełamania się” czyli pokonywania inercji wynikającej z oporu, nadania sobie rozpędu przez porządnego kopa na starcie, tym większego im silniejszy jest opór.

Pomogła mi bardzo Metoda Robocopa. Wiadomo, że Robocop robi bezzwłocznie to, co do niego należy. Nie kombinuje, nie rozczula i nie lituje się nad sobą, nie traci czasu na narzekanie, nie biadoli i nie oszukuje się, że zrobi coś dopiero wtedy, kiedy będzie gotowy (na przykład: jak odchowa dzieci, zdobędzie dyplom, przejdzie na emeryturę itp).

W praktyce metoda Robocopa wygląda tak, że kiedy pojawia się pomysł, a wkrótce potem zjawiają się w głowie różne ALE, wizualizuję sobie Robocopa. Mój Robocop po prostu natychmiast zabiera się do działania. To moje alter ego – to ja jestem tym Robocopem. Jak na Robocopa przystało DZIAŁAM.

Co to znaczy działam? Otóż robię natychmiast choćby jeden PRAKTYCZNY krok, który przybliża mnie do celu. Zapisuję, planuję, działam. Nadaję niematerialnemu pomysłowi w głowie uchwytną, materialną postać. Niech to będzie szkic, prototyp, model, notatka, plan. Cokolwiek.

Ważna jest szybkość, bo jak powiedziałem, po kilku sekundach na scenę wchodzi wewnętrzny malkontent („gadatliwa małpa”), a on jeńców nie bierze i przeważnie morduje projekt, pozostawiając po sobie zgliszcza.

Wierzyłem i do dziś wierzę, że tych kilka (5-10) sekund odwagi może zmienić wszystko, bo tak naprawdę wszystkie najbardziej wartościowe osiągnięcia rodzą się w chwili podjęcia odważnych decyzji – tu i teraz, zanim wewnętrzny malkontent charakterystycznym dla siebie jazgotem pod czaszką przekona nas, że lepiej tego nie robić.

Być może od całkiem innego, lepszego życia, dzieli nas tylko jedna decyzja. Nie jest specjalnie trudnym zidentyfikowanie tych właśnie decyzji do podjęcia. Wystarczy zadać sobie pytanie: na czym mi naprawdę zależy i dlaczego jeszcze tego nie osiągnąłem?

Może właśnie teraz nadszedł czas na zrobienie czegoś godnego i ważnego, a dawno odkładanego, na finalne odliczanie 5-4-3-2-1 START?

Jeśli samodyscyplina kojarzy Ci się z czymś na kształt średniowiecznej narzędziowni tortur, to najwyraźniej nadszedł czas, żeby zastanowić się jeszcze raz i zrewidować swoje poglądy w tej kwestii, bo – kto wie – ten rodzaj skojarzeń być może trzyma Cię w miejscu i nie pozwala rozwinąć skrzydeł.

Prawdą jest, ze samnawyk-samodyscyplinyodyscyplina może przyjmować wiele różnych form i występować w życiu każdego z nas w różnym stopniu nasilenia. Nie zawsze jednak ma przerażające oblicze i nie zawsze musi wiązać się z nią krew czy pot. Są bowiem pewne rodzaje zajęć, do których mobilizujemy się relatywnie łatwo i zabieramy się za ich wykonywanie płynnie. Tym niemniej istnieją takie rodzaje zadań, które albo nie przynoszą natychmiastowej satysfakcji, a nagroda za ich wykonanie jest odroczona w czasie, albo są zgoła żmudne i czasochłonne, a trzeba je najzwyczajniej w świecie wykonać, by móc przejść na kolejny poziom, na przykład skończyć studia, otrzymać lepszą pracę czy awans albo zdobyć nowe kwalifikacje. Do tego rodzaju zadań trzeba użyć samodyscypliny.

Prawdę powiedziawszy, jakiekolwiek wyjście poza krąg przyzwyczajeń, który czasem nazywa się też strefą komfortu, zawsze związane jest z mniejszym lub większym oporem. Skądinąd jednak wiadomo, że prawdziwy rozwój zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie pojawia się tenże opór, zaś do pokonywania oporu wymagana jest właśnie samodyscyplina w połączeniu z celem, który chcemy osiągnąć. Jedno jest pewne: bez samodyscypliny w konfrontacji z oporem, nie są możliwe żadne znaczące życiowe osiągnięcia zawodowe czy też osobiste, więc na pewno warto przyglądnąć się bliżej jej mechanizmom i uczynić co niezbędne, by ją oswoić i wykorzystać jako sprzymierzeńca, a nie polec pod naporem stresu. (more…)

Moja kolejna książkowa rekomendacja dotyczy tym razem pozycji niezwykłej i nietypowej jednocześnie.  Książka autorstwa Steven’a Pressfield’a pod tytułem „Do roboty” jest nietypowa głównie ze względu na zróżnicowaną strukturę tekstu, pełną podkreśleń i wyróżnień, ale zarazem ze względu na niewielki rozmiar, jak na pozycję literatury traktującą o temacie, który mógłby wypełnić łamy naprawdę grubych tomów. Niezwykłość książki wynika zaś z bardzo pragmatycznego podejścia do tematu przewodniego, którym jest Opór i jego pokonywanie.

do-roboty-b-iext22736441Niech nie zniechęci nikogo tytuł, bo autor absolutnie nie próbuje nam wmówić, że trzeba ciężej pracować, jedynie dlatego, że to nas w jakiś magiczny sposób uszlachetni i uczyni szczęśliwszymi. Nie, nie o to tu chodzi! Książka nie jest bynajmniej jakimś poradnikiem w stylu: “jak cieszyć się życiem, będąc wyrobnikiem”. Traktuje natomiast o pracy nad sobą i dla siebie oraz o oporze z tym związanym.

Bez pracy nad sobą nie doszlibyśmy jako gatunek nawet do etapu jaskiniowca, bo wymyślenie choćby pięściaka do kawałkowania mięsa i obróbki skór upolowanej zwierzyny wymagało kreatywnego podejścia i inwencji, których – co nie ulega wątpliwości – warunkiem koniecznym jest praca nad sobą co sprytniejszych przedstawicieli naszych prehistorycznych przodków. Oczywiste jest więc to, że każdy w miarę zdrowy człowiek, wyjąwszy jednostki patologiczne, codziennie pracuje nad sobą, nawet jeśli sam tego tak nie nazywa. To, co nas różni, to cele i determinacja z jaką dążymy do ich osiągnięcia.

Z oporem zaś jest tak, że to on jest odpowiedzialny za utrzymywanie ludzi w przeciętności albo wręcz w miernocie. On też sprawia, że wielu ludzi żyje tak, jakby przyszli na świat za karę – bez śmiałych pomysłów na siebie, bez planów, wreszcie bez ambicji, by nie dać się stłamsić otaczającej nas bylejakości (a nawet dziadostwu), próbom odmóżdżenia nas przez tragiczny poziom masowej tzw. „kultury”, która w postaci papki jest nam serwowana na co dzień przez mass-media. Opór rzuca ludziom pod nogi kłody w postaci lęku, braku pewności siebie, odkładania spraw na później, braku zaufania we własne możliwości itp.

Ogromne rzesze ludzi żyją, jakby w cichej desperacji, oby tylko przeżyć kolejny dzień, dając sobie wmówić, że takie właśnie jest życie, świat jest okrutny, ludzie są podli, a żeby żyć na przyzwoitym poziomie, to trzeba kraść i tym podobne bzdury rodem ze spiskowej teorii dziejów. (more…)

Make it happen

Być może od dawna marzysz o tym, by nauczyć się wreszcie gry na ulubionym instrumencie muzycznym, albo bardzo chcesz opanować język obcy, którego znajomość rozszerzyłaby znacznie Twój potencjalny rynek pracy lub po prostu stworzyła nowe okazje do nawiązania ciekawych znajomości poza granicami kraju. A może od lat odkładasz coś zupełnie innego, coś osobistego, o czym Ty tylko wiesz, na bliżej nieosadzone w kalendarzu „lepsze czasy”? Tymczasem „lepsze czasy” wciąż nie chcą nadjeść (i raczej nigdy nie nadejdą), zaś obowiązków zdaje się przybywać, a poczucie kurczenia się czasu wolnego, którym dysponujesz, staje się coraz bardziej obezwładniające. W efekcie Twoja frustracja nieustannie rośnie. Co robić?

Było to kilka lat temu. Szperając w ofercie księgarni Amazon w poszukiwaniu ciekawej lektury na Kindla (czego tam nie ma…!), natrafiłem na doskonałą książkę, która zdaje się zawierać odpowiedź na to pytanie. Książeczka, o której mowa, to: “Make it Happen in Ten Minutes a Day: The Simple, Lifesaving Method for Getting Things Done” autorstwa Lorne Holden.
Rzecz tkwi w „dziesięciominutówkach”. Każdy z nas, bez wyjątku, zmarnował ich całe mnóstwo, choćby stojąc w kolejkach, czy tkwiąc w różnych poczekalniach albo na przystankach. Dziesięć minut wydaje się niczym, ale pokalkulujmy przez chwilę. Dziesięć minut dziennie daje 70 minut tygodniowo, 280 minut miesięcznie, a w skali roku czyni to 60 godzin! A co by się stało, gdyby tak przeznaczyć ten czas na zrobienie czegoś, co na zawsze zmieniłoby nasze życie na dużo lepsze? (more…)

JUST DO IT NOW

JUST DO IT NOW

Ile razy zdarzyło Wam się słyszeć, że czegoś “nie da się zrobić”? Wielu ludzi – śmiem nawet twierdzić, że większość – zna tysiąc powodów, dla których czegoś się nie da zrobić i ani jednego, że może jednak się da. I recytują za każdym razem litanię wymówek, zanim podejmą choćby jedną próbę znalezienia rozwiązania.

Ten tekst zawiera kwintesensję moich przemyśleń o działaniu w stylu “dziś pytanie – dziś odpowiedź”, pokonywaniu skłonności do odkładania wszystkiego na później i unikaniu pułapki wyolbrzymiania poziomu trudności zadań do wykonania. (more…)

Osoby zainteresowane literaturą biznesową najprawdopodobniej dobrze znają barwną postać Briana Tracy, autora książki „Zjedz tę żabę”. Brian Tracy napisał dotąd wiele książek, między innymi na temat osobistej efektywności w biznesie i w życiu codziennym, poprowadził też mnóstwo seminariów na całym świecie, w tym także w Polsce, poświęconych tej tematyce. W dwóch z nich zresztą miałem ogromną przyjemność osobiście uczestniczyć.

Zjedz tę żabę - Brian Tracy

Zjedz tę żabę – Brian Tracy

Niechaj tytuł książki nie zniechęci na starcie orędowników diety wegetariańskiej i wegańskiej, bo żaba, o której mowa, ma sens jedynie metaforyczny :-). Mianowicie, personifikuje ona problem, z którym trzeba się skonfrontować, a tekst książki poświęcony jest temu, jak zrobić to w najlepszy możliwy sposób, czyli bez zbędnej zwłoki, sprawnie, z jakością i na dodatek budując, a później cementując wysoką samoocenę i doskonałe samopoczucie z niej wypływające. Bo kto z nas nie chce mieć wysokiej samooceny, być kompetentny i efektywny w działaniu? Kto nie chce prowadzić szczęśliwego i spełnionego życia? Kto nie chce czuć się komfortowo w jednym z najzacniejszych towarzystw na świecie, czyli w towarzystwie własnej osoby? Kto z nas nie chce być Michałem Aniołem własnego życia? Jak dotąd nigdy nie spotkałem – i dobrze – nikogo takiego, kto świadomie zadeklarowałby: „chcę być ofiarą, dobrze mi kiedy inni decydują o moim życiu, a wielką przyjemność czerpię z plucia mi w twarz przez byle kogo, kto tylko ma na to ochotę”. Jeśli więc chcecie wygodnie rozsiąść się w fotelu pilota za sterami własnego życia, to zdecydowanie polecam Wam książkę, o której jest tutaj mowa.

Książki Briana Tracy, a pozycja „Zjedz tę żabę” nie stanowi tu wyjątku, są napisane przez praktyka z myślą o praktycznym zastosowaniu wiedzy. Nie ma w nich niepotrzebnych analiz i teoretycznych dywagacji na temat psychologii motywacji. Jest za to czysty pragmatyzm, oparty na klarownych zasadach do natychmiastowego zastosowania w życiu. Nawiasem mówiąc, zasady osobistej efektywności są w większości niezwykle proste i nie ma w tym nic dziwnego, bo przeważnie to, co genialne, bywa bardzo proste. Problem jest w nas, dlatego, że my, ludzie kultury zachodu, mamy dziwną skłonność do komplikowania spraw, a na dodatek te skomplikowane później cenimy bardziej, bo nie ufamy prostocie. (more…)

Wojownik Czasu - Steve Chandler

Wojownik Czasu – Steve Chandler

Książka „Wojownik Czasu” autorstwa Steve’a Chandler’a jest jedną z tych, do których cały czas chętnie się powraca. Po części jest tak dlatego, że potężny ładunek inspiracji oraz wartościowej wiedzy wymaga stopniowego przyswojenia, a ono przychodzi wraz ze wzrostem głębokiego zrozumienia, które – jako proces – rozkłada się w czasie. Jest też po prostu tak, że warto sobie na bieżąco przypominać te treści, które koniecznie należy przenieść z kart książki do codziennej praktyki, czyli po prostu wpisać je do historii własnego życia.

Książka traktuje o nieliniowym zarządzaniu czasem, a ono rozumiane jest jako zaangażowanie się w działanie w tej chwili. Jest jak cięcie mieczem, by oddzielić TERAZ od ‘nie teraz’, a jeśli ‘nie teraz’, to NIGDY, albo w innym terminie, o którym natychmiast zapominamy, by umysł pozostał czysty i wolny. Najlepiej chyba wyraził ten stan Elvis Presley słowami: „It’s now or never, come hold me tight” :-). To stan w którym człowiek – będąc bez reszty skoncentrowany na czasie teraźniejszym – zatapia się całkowicie w aktualnie wykonywanej czynności i doświadcza życia, zamiast się go bać.

Życie w czasie teraźniejszym, czyli tak naprawdę jedynym, w którym możliwe jest doświadczanie czegokolwiek, wymaga skupienia.Wojownik Czasu – osoba, która to potrafi nie jest jakimś nadludzkim demonem. Jest zwykłym człowiekiem, jednak spełnia warunek, o którym kiedyś wspomniał Bruce Lee: „Skuteczny wojownik, to zwykły człowiek skoncentrowany jak promień lasera”.

Przeżywanie teraźniejszości nie stoi w sprzeczności z wytyczaniem celów na przyszłość i planowaniem ich osiągania. Wymaga jedynie uwolnienia się od kompulsywnej tendencji do przebywania poza „tu i teraz” – rozpamiętywania przeszłości i antycypowania przyszłości. Poza tym, prawdą jest to, co stwierdził niegdyś Alan Watts: „Żaden sensowny plan na przyszłość nie może zostać stworzony przez tych, którzy nie potrafią żyć teraz”. Ktoś, kto jest zbyt zajęty, by doświadczać życia w jego toku i zamiast tego ciągle martwi się przyszłością lub rozpamiętuje przeszłe porażki, zamyka się na przypływ dobrych pomysłów i blokuje w sobie kreatywność.

(more…)