Moja kolejna książkowa rekomendacja dotyczy tym razem pozycji niezwykłej i nietypowej jednocześnie. Książka autorstwa Steven’a Pressfield’a pod tytułem „Do roboty” jest nietypowa głównie ze względu na zróżnicowaną strukturę tekstu, pełną podkreśleń i wyróżnień, ale zarazem ze względu na niewielki rozmiar, jak na pozycję literatury traktującą o temacie, który mógłby wypełnić łamy naprawdę grubych tomów. Niezwykłość książki wynika zaś z bardzo pragmatycznego podejścia do tematu przewodniego, którym jest Opór i jego pokonywanie.
Niech nie zniechęci nikogo tytuł, bo autor absolutnie nie próbuje nam wmówić, że trzeba ciężej pracować, jedynie dlatego, że to nas w jakiś magiczny sposób uszlachetni i uczyni szczęśliwszymi. Nie, nie o to tu chodzi! Książka nie jest bynajmniej jakimś poradnikiem w stylu: “jak cieszyć się życiem, będąc wyrobnikiem”. Traktuje natomiast o pracy nad sobą i dla siebie oraz o oporze z tym związanym.
Bez pracy nad sobą nie doszlibyśmy jako gatunek nawet do etapu jaskiniowca, bo wymyślenie choćby pięściaka do kawałkowania mięsa i obróbki skór upolowanej zwierzyny wymagało kreatywnego podejścia i inwencji, których – co nie ulega wątpliwości – warunkiem koniecznym jest praca nad sobą co sprytniejszych przedstawicieli naszych prehistorycznych przodków. Oczywiste jest więc to, że każdy w miarę zdrowy człowiek, wyjąwszy jednostki patologiczne, codziennie pracuje nad sobą, nawet jeśli sam tego tak nie nazywa. To, co nas różni, to cele i determinacja z jaką dążymy do ich osiągnięcia.
Z oporem zaś jest tak, że to on jest odpowiedzialny za utrzymywanie ludzi w przeciętności albo wręcz w miernocie. On też sprawia, że wielu ludzi żyje tak, jakby przyszli na świat za karę – bez śmiałych pomysłów na siebie, bez planów, wreszcie bez ambicji, by nie dać się stłamsić otaczającej nas bylejakości (a nawet dziadostwu), próbom odmóżdżenia nas przez tragiczny poziom masowej tzw. „kultury”, która w postaci papki jest nam serwowana na co dzień przez mass-media. Opór rzuca ludziom pod nogi kłody w postaci lęku, braku pewności siebie, odkładania spraw na później, braku zaufania we własne możliwości itp.
Ogromne rzesze ludzi żyją, jakby w cichej desperacji, oby tylko przeżyć kolejny dzień, dając sobie wmówić, że takie właśnie jest życie, świat jest okrutny, ludzie są podli, a żeby żyć na przyzwoitym poziomie, to trzeba kraść i tym podobne bzdury rodem ze spiskowej teorii dziejów.
Wszyscy mamy na karku głowy, a w nich najdoskonalsze narzędzie jakie widział świat – genialny umysł, lecz używamy go bardzo często nie w tym celu, by uczynić nasze życie, czymś sensownym i pięknym, ale raczej, by sabotować samych siebie. No cóż, przyszliśmy na świat bez instrukcji obsługi naszego fantastycznego mózgu i wielu ludzi płaci za to ogromną cenę, często najwyższą (załamania nerwowe, depresje, samobójstwa). Optymistyczne jest to, że zaczynają pojawiać się wartościowe książki, które można z powodzeniem podciągnąć pod wspomnianą kategorię „instrukcji obsługi mózgu”, choć zapewne kompletny „manual” raczej nigdy nie zostanie napisany, bo nasza wiedza o mózgu, mimo ogromnego postępu nauki, dopiero zaczyna raczkować, a umysł pozostaje dla nas czymś równie tajemniczym, co kosmos, a może nawet bardziej.
Pocieszające jest to, że tak, jak nie trzeba znać budowy telewizora, by go włączyć i z niego korzystać, tak też z umysłem rzecz ma się podobnie – można korzystać z jego dobrodziejstw, traktując go jak rodzaj „czarnej skrzynki” o zadziwiających możliwościach. Umysł lubi działać na pełnych obrotach. Wystarczy znać podstawowe uwarunkowania jego funkcjonowania i znaleźć właściwe cugle, by opanować go niczym rumaka.
Radzenie sobie z oporem jest właśnie tym podstawowym uwarunkowaniem działania umysłu zarówno na poziomie wymyślania wartościowych pomysłów oraz – zwłaszcza – na etapie ich późniejszego wcielania w życie.
No dobrze, ale gdzie są cugle, za które trzeba pociągnąć, by pokonać opór i pognać do przodu zamiast stać w miejscu lub wlec się jak szkapa? I o tym właśnie traktuje książka. Teraz pozwólmy przemówić jej autorowi.
Autor we wstępie napisał: „Ta książka ma uczyć Cię i pomóc Ci rozwijać Twoje umiejętności w oparciu o realizowany przez Ciebie projekt (książkę, balet, przedsięwzięcie biznesowe, akcję charytatywną), począwszy od stworzenia koncepcji, aż do sfinalizowania pomysłu. Punktem wyjścia jest patrzenie na niego przez pryzmat Oporu”.
Dalej autor pisze o metodach interakcji z użytkownikiem: „Kiedy trzeba będzie kopnąć Cię w tyłek, zrobię to. Gdy lepsze będą bardziej delikatne i łagodne metody, pogłaszczę Cię po główce”.
Z oporem jest tak, że pojawia się on nieodmiennie, zawsze i pewnie, ilekroć podejmujemy się działań, które nie wiążą się z natychmiastową gratyfikacją, a zamiast tego, zakładają długofalowy rozwój i wysiłek, który być może zostanie finalnie nagrodzony, lecz nastąpi to później. Prawidłowością jest też to, że im bardziej ambitnego zadania się podejmujemy, tym opór jest większy.
By móc działać mimo oporu, trzeba to coś, co chcemy osiągnąć zobaczyć najpierw „w głowie” zanim stanie się bytem materialnym. I tu pojawia się problem większości ludzi. Tak o nim pisze sam Steve Pressfield: „Dziecko, geniusz i wariat nie mają żadnego problemu z uwierzeniem w nieprawdopodobne. Tylko Ty i ja tego nie potrafimy, z naszymi dużymi mózgami i małymi sercami, które wątpią, zastanawiają się i wahają”. Dlatego mając cel i podstawowy choćby plan jego realizacji, wszystko, czego potrzebujemy, to w pewnym momencie przestać nadmiernie analizować i zacząć działać. „Zacznij nim będziesz gotowy” – radzi autor. Nigdy w pełni nie przygotujemy się na wszystkie możliwe okoliczności, nie ubezpieczymy się od wszystkich możliwych ryzyk, więc rozsądnym jest po prostu działać, mając do dyspozycji to, co mamy i wiedząc to, co wiemy. Nieustanne siedzenie w poczekalni życia nikomu jeszcze nie wyszło na dobre.
Kolejna ważna rzecz, wiążąca się z pokonywaniem oporu, szczególnie na początkowym etapie przedsięwzięcia, to perfekcjonizm, gdy tymczasem akty kreacji są dalekie od stanu idealnego „poukładania na półeczce”. Pressfield pisze: „Dzieci rodzą się we krwi; gwiazdy i galaktyki powstają wśród wielkich, nieujarzmionych kataklizmów”. Zatem nie należy spodziewać się, że wszystko od początku do końca pójdzie idealnie prostą ścieżką. Autor radzi, by pokonać inercję początków w następujący sposób:
- Działaj z rozmachem
- Zapisz swój pomysł na papierze. Zawsze później możesz go poprawić.
- Zacznij od końca, zorientuj się dokąd chcesz dojść, a potem wróć z tego miejsca.
- Rzetelnie odpowiedz sobie na pytanie: „Co to jest? Na czym polega mój pomysł?”
- Zaufaj sobie i swoim możliwościom.
- Przygotuj się na opór.
Osobiście, bardzo podoba mi się koncepcja tworzenia prototypów i wypełniania luk. Najpierw zajmijmy się prototypami. Tworząc je, nie należy ociągać się ze zrobieniem pierwszych kroków przedsięwzięcia. Należy wykonać je na tej samej zasadzie, jak robi to malarz, pokrywając płótno. Zasada odnosząca się do pierwszych szkiców planu czy projektu jest taka, by robić je szybko, niemal bez zastanowienia. Wyrażając to słowami autora: „Spiesz się, jakby diabeł dyszał Ci za uchem i dźgał Cię swoimi widłami w pośladki”. Dalej: „Odrzuć samokrytykę. Ten szkic nie podlega ocenie. Nie będzie żadnego egzaminu. Nie możesz siebie osądzać. Wewnętrzny krytyk? Wejście zabronione”.
Masz pomysł? Pamiętaj, że pomysły kierują się własną logiką, a ta nie jest bynajmniej linearna: „Możemy zająć się środkiem, zanim opracujemy zakończenie. Możemy zacząć od końca, zanim skończymy początek. Bądź na to gotowy. Nie opieraj się temu”. Jeśli chodzi o pomysły, to spodobała mi się jeszcze jedna rada autora: „Bądź głupi. Pójdź za głosem swego niekonwencjonalnego szalonego serca”.
Teraz spójrzmy na koncepcję wypełniania luk. Najlepiej wyraził to sam Steve Pressfield: „Każdy projekt albo przedsięwzięcie może być sprowadzone do początku, środka i końca. Zapełnij luki, a następnie zapełnij luki między lukami”. Ten styl działania jest fenomenalny i skuteczny, co sam sprawdziłem w praktyce: wykonaj szybko pierwsze kroki, sporządź prototyp, a potem go doskonal. Nie można doskonalić czegoś, co nie istnieje, więc pomysł musi stać się materialnym bytem tak szybko, jak tylko jest to możliwe. W przeciwnym razie odejdzie w niebyt równie szybko, jak się pojawił.
Długo mógłbym pisać o książce. Dotąd skupiliśmy się zaledwie na pokonywaniu oporów na początku realizacji przedsięwzięcia, ale opór ma to do siebie, że nie odpuszcza do samego końca. Często powala na kolana ludzi, którzy są o krok od wielkiego sukcesu, nie pozwalając im na przykład na pokonanie lęku związanego z pokazaniem światu swojego skończonego już dzieła. Opór pojawia się niczym widmo w trakcie realizacji ambitnych zadań. Jak sobie z nim radzić? Nie będę zdradzał tajemnic do końca. Bądźcie jak ja zafascynowani i pochłonięcie lekturą, z masą pomysłów kłębiących się w głowie: jak jej słowa, najszybciej jak to jest możliwe, wcielić w życie.
I niech mnie przekona do swoich racji ktoś, kto twierdzi, ze lektura książek o rozwoju osobistym jest rodzajem psychologicznej papki.