Jestem przekonany, ze każdy z nas doświadczył bólu niezrealizowanych planów i niespełnionych postanowień, na przykład noworocznych. Wygląda to tak, jakby z jednej strony, racjonalna cząstka naszej osoby wiedziała dobrze, co należałoby zrobić, a z drugiej, to COŚ co siedzi głęboko w środku człowieka, zdawało się sabotować wszystkie inicjatywy zmierzające do wcielenia słusznych planów w życie.
To coś, czyli co? To opór, który uniemożliwia nam na co dzień oddychanie pełną piersią i robienie tego wszystkiego, co cieszy i rozwija.

Kto z nas nie chciałby znaleźć sposobu na szybkie zabieranie się do roboty? Roboty, którą trzeba wykonać i to dokładnie wtedy, gdy powinna być ona zrobiona, a na dodatek bez względu na to, czy nam się chce, czy też nie.
Niestety, chyba wszyscy, bez wyjątku, choć z różnym nasileniem, borykamy się z oporem, który sprawia, że wtedy, gdy trzeba coś ważnego zrobić, to najchętniej zafundowalibyśmy sobie drzemkę, włączyli telewizor albo oddali się jakimś innym, czasem nawet całkiem wartościowym zajęciom, takim jak na przykład czytanie książki, które samo w sobie przecież jest fajne i bezsprzecznie ważne, ale drugoplanowe w momencie, gdy ważne zadania, czekające w kolejce, patrzą na nas znad jej okładki i szczerzą złowrogo kły.
Opór – mam wrażenie – uśmierca na starcie wiele zmian, które – gdyby przeprowadzić je konsekwentnie, sprawnie i bez zbędnego marudzenia – mogłyby przenieść nas na „szybszy pas ruchu” w podróży ku marzeniom i poprawić jakość funkcjonowania. A nawet gdyby coś takiego z jakichś powodów miało nie nastąpić, to pozostałyby po takim podejściu inne korzyści, jak choćby świadomość sprawstwa – „to moje życie, to ja tu rządzę”, a być może coś o wiele cenniejszego – wyższa samoocena i wiara w siebie, niezbędna do radzenia sobie z kolejnymi wyzwaniami.
Tak się składa, że chyba większość ludzi upatruje Świętego Graala w mobilizowaniu się do działania w szukaniu motywacji na zewnątrz – w książkach, filmach, wykładach, kursach, gadżetach itp. Jednak mnie tego rodzaju metody motywowania wydają się mocno przereklamowane. Skuteczna motywacja, to – jak sądzę – nie tyle pochodna jakiegoś, nie związanego z zaplanowanym do osiągnięcia celem, zewnętrznego „programu motywacyjnego”, co własne, do bólu wewnętrzne przekonanie, ze warto ruszyć tyłek i zrobić coś z sobą, zamiast trwać w bezczynnym status quo. Czekanie na to, aż spłynie na nas z zewnątrz jakaś motywacja, nie wydaje mi się zbyt rozsądne.
O wiele bardziej wartościowy sposób na mobilizowanie się, jeśli takowy by istniał, polegałby na przełamywaniu oporu niezależnie od poziomu motywacji. Wyobraźcie sobie taki magiczny przełącznik ON/OFF. Przestawiasz go na pozycję ON zawsze gdy potrzebujesz działać, zwłaszcza wtedy, gdy poziom chęci osiąga „dolne strefy stanów niskich”. Taki hipotetyczny przełącznik działałby zawsze i wszędzie – niezawodnie jak szwajcarski czasomierz.
No dobrze, tylko czy taki „przełącznik” istnieje, a jeśli tak, to ile kosztuje i gdzie go można kupić?
Myślę, że ISTNIEJE i jest w sensie finansowym całkowicie darmowy. Na pewno wiele osób jest już szczęśliwymi posiadaczami różnych jego odmian, bo opracowali swoje sposoby kooperacji z własnym umysłem, pozwalające im na szybkie skłanianie go do tego, żeby nie przeszkadzał nadmiernym kombinowaniem, kiedy zbliża się czas, nie na gadulstwo, tylko na działanie.
Ja też mam taką metodę w swoim arsenale „tajnej broni” do walki z oporem i zwlekaniem. Nazwałem ją swego czasu Metodą Robocopa i tak pozostało do dziś.
Zanim wyjaśnię na czym ona polega, zauważcie proszę, ze kiedy pojawia się impuls, by zrobić coś pożytecznego, mamy dosłownie kilka sekund na podjęcie tematu w postaci choćby zapisania go, podjęcia decyzji „co dalej” lub wykonania pierwszych, choćby najskromniejszych kroków zmierzających do jego realizacji. Po upływie tych kilku sekund, wobec braku aktywności z naszej strony, pomysł przepada na zawsze w powodzi różnych ALE. Chodzi o to właśnie, że jeśli nie podejmiemy konkretnych, najlepiej fizycznych kroków w czasie tych kilku (5-10) sekund, nasze umysły wyprodukują dziesiątki powodów uzasadniających „nicnierobienie” (wszystko to po słowie ALE).
Co robić, żeby nie pozwolić wewnętrznej, „gadatliwej małpie” zniszczyć, być może genialnego, planu? Wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie, bo w pewnym okresie mojego życia „gadatliwa małpa” stała się dla mnie wyjątkowo uciążliwa i sabotowała wszystko, co tylko wiązało się z wyjściem poza klatkę przyzwyczajeń i wyuczonych nawyków. Doszedłem do wniosku, że potrzebuję skutecznego rytuału „przełamania się” czyli pokonywania inercji wynikającej z oporu, nadania sobie rozpędu przez porządnego kopa na starcie, tym większego im silniejszy jest opór.
Pomogła mi bardzo Metoda Robocopa. Wiadomo, że Robocop robi bezzwłocznie to, co do niego należy. Nie kombinuje, nie rozczula i nie lituje się nad sobą, nie traci czasu na narzekanie, nie biadoli i nie oszukuje się, że zrobi coś dopiero wtedy, kiedy będzie gotowy (na przykład: jak odchowa dzieci, zdobędzie dyplom, przejdzie na emeryturę itp).
W praktyce metoda Robocopa wygląda tak, że kiedy pojawia się pomysł, a wkrótce potem zjawiają się w głowie różne ALE, wizualizuję sobie Robocopa. Mój Robocop po prostu natychmiast zabiera się do działania. To moje alter ego – to ja jestem tym Robocopem. Jak na Robocopa przystało DZIAŁAM.
Co to znaczy działam? Otóż robię natychmiast choćby jeden PRAKTYCZNY krok, który przybliża mnie do celu. Zapisuję, planuję, działam. Nadaję niematerialnemu pomysłowi w głowie uchwytną, materialną postać. Niech to będzie szkic, prototyp, model, notatka, plan. Cokolwiek.
Ważna jest szybkość, bo jak powiedziałem, po kilku sekundach na scenę wchodzi wewnętrzny malkontent („gadatliwa małpa”), a on jeńców nie bierze i przeważnie morduje projekt, pozostawiając po sobie zgliszcza.
Wierzyłem i do dziś wierzę, że tych kilka (5-10) sekund odwagi może zmienić wszystko, bo tak naprawdę wszystkie najbardziej wartościowe osiągnięcia rodzą się w chwili podjęcia odważnych decyzji – tu i teraz, zanim wewnętrzny malkontent charakterystycznym dla siebie jazgotem pod czaszką przekona nas, że lepiej tego nie robić.
Być może od całkiem innego, lepszego życia, dzieli nas tylko jedna decyzja. Nie jest specjalnie trudnym zidentyfikowanie tych właśnie decyzji do podjęcia. Wystarczy zadać sobie pytanie: na czym mi naprawdę zależy i dlaczego jeszcze tego nie osiągnąłem?
Może właśnie teraz nadszedł czas na zrobienie czegoś godnego i ważnego, a dawno odkładanego, na finalne odliczanie 5-4-3-2-1 START?

m się zwlekać z rozpoczęciem działania w obawie, że nie wykonamy perfekcyjnie swoich zadań? Nie pozwalamy sobie na bycie niedoskonałymi w tym, co robimy, na etapie przyswajania nowych umiejętności. Zachowujemy się równie niedorzecznie, jak “świeżo upieczony” kierowca tuż po kursie na prawo jazdy, który odtąd oczekuje od siebie w każdym geście i zachowaniu “za kółkiem” potwierdzenia kompetencji kierowcy rajdowego. Kompulsywnie obawiając się porażki oraz nie akceptując w sobie postawy ucznia czy studenta w szkole życia, nie pozwalamy sobie na eksperymenty z nowymi sposobami radzenia sobie z trudnościami, z nowym podejściem do rozwiązywania problemów. Kurczowo trzymamy się za to tych starych, być może żałośnie nieefektywnych, ale “usankcjonowanych społecznie”, zatem uznajemy, że sprawdzonych. Tymczasem mistrzem nikt spośród znanych mi ludzi się nie urodził, za to wielu mistrzami się stało przez… No właśnie, gdzie leży tajemnica? 


