Koniec roku jest od zawsze okresem, w którym ludzie, częściej niż w innym czasie, postanawiają zmienić coś w swoim życiu. Tego rodzaju postanowienia, nazywane noworocznymi, mają charakter niemal rytualny. Dotyczą różnych dziedzin życia – od zdrowia, poprzez finanse, a na hobby i rozwoju osobistym skończywszy. Część z nich jest następnie konsekwentnie realizowana, pozostałe mijają jak deszcz. Tu pojawia się pytanie: „od czego zależy moc sprawcza postanowień noworocznych i czy istnieje sposób, by ją wzmocnić?”.
Odpowiedź na to pytanie nie należy wbrew pozorom do zbyt trudnych . Otóż moc sprawcza postanowienia jest wprost proporcjonalna to stopnia, w jakim postanowienie jest decyzją. No dobrze, ale czy nie jest tak, że albo coś jest decyzją lub po prostu nią nie jest? Czy nie obowiązuje tu wyłącznie logika dwustanowa: zero-jedynkowa? O jakim stopniowaniu decyzyjności zatem mówimy?
Popatrzmy na to w ten sposób: Postanowienie o zmianie może być co prawda decyzją ogólną, ale jeśli nie zostanie ona wsparta szeregiem mniejszych decyzji – nazwijmy je operacyjnymi – dotyczących sposobu przeprowadzenia zmiany, w naszym przypadku realizacji jednego z naszych postanowień noworocznych, to postanowienie może pozostać na zawsze uwięzione w sferze „chciejstwa” i nigdy nie stać się prawdziwą decyzją.
W tym celu, by lepiej to zrozumieć, weźmy taki przykład: jeśli mocno postanawiam – załóżmy – pozbyć się nadwagi, to prawdopodobnie moje postanowienie jest decyzją. Dlaczego tylko „prawdopodobnie”, a nie „na pewno”? Otóż dlatego, że prawdziwą decyzję poznaje się po działaniu, które zawsze następuje w ślad za nią. Zatem, jeśli takowego brak, nie możemy swobodnie potraktowanego postanowienia uważać za prawdziwą decyzję. No właśnie – rzecz sprowadza się jak zawsze do działania, a nie do gadania o nim. Jednak by móc działać, każdy cel ogólnie sformułowany, tak jak choćby pozbycie się nadmiaru kilogramów, należy zdekomponować na szereg elementarnych czynności składowych, do wykonania krok-po-kroku. One właśnie uporządkowane w kolejności wynikającej z priorytetu (co ważne i co zatem należy wykonać to w pierwszej kolejności; co mniej ważne i co tym samym można odłożyć na później lub zgoła całkiem „odpuścić”) oraz chronologii (daty wykonania) tworzą operacyjny plan, bez którego samo postanowienie ma nikłe szanse doczekać się pomyślnej realizacji. Jeśli więc wcześniej pisałem o stopniu decyzyjności postanowienia, to miałem na myśli właśnie połączenie decyzji w dwóch obszarach – decyzji o realizacji celu i decyzji dotyczących planu jego wcielenia w życie. Dopiero jedno z drugim daje moc.
Jednak nie o planowaniu chciałbym dziś pisać, choć to niewątpliwie ważny temat, wszak porażka w planowaniu jest planowaniem porażki. Dziś chciałbym skupić się jednak bardziej na tym, od czego wszystko bierze swój początek: na decyzjach. To one sprawiają, że stajemy się twórcami swojego życia, a nie ofiarami jego okoliczności. W makroskali, to one stoją za wszelkiego rodzaju postępem i rozwojem ludzkości. Z drugiej strony, błędne decyzje mogą prowadzić do katastrof, bo decyzja to siła, niezależnie od tego z w jakim celu zostanie wykorzystana.
Do przemyśleń na temat decyzji zachęciła mnie swego czasu bardzo dobra książka Reinharda Sprengera – „Decyzja należy do ciebie! Wolność wyboru – przejmij odpowiedzialność za swoje życie”. Sięgnąłem po nią, kiedy w pewnych dziedzinach swojego życia natrafiłem na mur i osobiście musiałem poszukać najlepszych rozwiązań. Przyznam, że zachęcająco podziałała na mnie główna teza książki, która brzmi: „Szczęście – jakkolwiek je osobiście interpretujesz – to nie coś, co ci się może ‘przytrafić’. Szczęście to rezultat świadomego, przemyślanego i zdecydowanego działania”.
Ktoś kiedyś powiedział, że wolność jest tam, gdzie masz więcej niż jedną opcję do wyboru. Miał rację, wyjąwszy może sytuacje wyboru mniejszego zła, choć na upartego takowe też można by wciągnąć w sferę wolnych wyborów. U podstaw wyboru spośród dostępnych opcji leży jak zwykle decyzja, więc możliwość podejmowania decyzji stanowi dar i jednocześnie wyznacznik poziomu wolności każdego z nas. Bo wolność wyboru, cytując Sprengera, można sprowadzić do dwóch całkowicie nierozłącznych elementów:
- Możesz uczynić wszystko wedle własnej woli.
- Wszystko ma swoje konsekwencje.
Tak naprawdę możesz zdecydować czy „idziesz w coś”, co postanowiłeś, niezależnie od tego, co to jest, ale zawsze, podkreślam – zawsze, trzeba będzie za to zapłacić. Ludzie lubią mieć wybór i czuć się wolni, ale tylko nieliczni potrafią bez nadmiaru emocji myśleć i mówić o cenie do zapłacenia.
Książka poświęcona jest trudnej tematyce podejmowania prawdziwych decyzji. Traktuje nie o prostych decyzjach, podejmowanych w jednoznacznych sytuacjach, ale takich, które są często obarczone dużą nieokreślonością kryteriów i okoliczności, Nie jest to lektura łatwa, bo autor nie oszczędza czytelników, kiedy nieraz brutalnie uświadamia im niewygodną dla nich prawdę. Czyni to głównie wtedy, gdy demaskuje pułapki decyzyjne, pisząc o sabotowaniu samego siebie wymówkami, czy o racjonalizacji wyuczonej niemocy. Demaskuje mity o działaniu pod presją sytuacji, zadając pytanie: „kto tu dzierży ster?”. Analizuje kwestie naszego osobistego sprawstwa i tego, na co mamy w życiu wpływ, podkreśla rolę osobistej odpowiedzialności za stawianie czoła problemom, nie bez racji twierdząc przy tym, że „kto dziś wtyka głowę w piasek, jutro będzie zgrzytał zębami”. Ludzie bowiem na ogół nie lubią przyjmować do wiadomości tego że:
- Nie mam czasu oznacza, że ważniejsze są dla mnie inne sprawy.
- Dorosłość oznacza, że nikt nie przyjdzie mnie wyręczyć.
- Nikt nie jest odpowiedzialny za realizację moich życzeń.
- Łatwiej jest być cierpiętnikiem, niż zdobyć się na działanie.
- Każdy obowiązek wynika z dobrowolnego zobowiązania.
- Stres powstaje wyłącznie wtedy, gdy mówię „tak”, myśląc „nie”.
- Gniew oznacza zawsze, że przypisuję komuś odpowiedzialność, jaką sam ponoszę.
Łatwiej na pewno powiedzieć: „nie da się”, poszukać winnych, schować się za słowem „ale”, po którym następuje potok wymówek. Tymczasem wzięcie osobistej odpowiedzialności za własne wybory, czy też w ogólności za własne decyzje, otwiera zupełnie nowe perspektywy. Daje możliwość skierowania życia na szybszy pas autostrady, bo przecież:
- Żaden człowiek nie musi musieć. Może przecież chcieć, a to zupełnie inna jakość.
- Nie jesteśmy skazani na nieustanne spełnianie oczekiwań innych. Możemy wreszcie zrobić coś dla siebie.
- Jeśli będziemy szukać pomocnej dłoni, zawsze znajdziemy ją w zasięgu własnych ramion.
- Kto potrafi podjąć decyzję, może zwalczyć ból. Nie ma sensu znosić udręki, kiedy można podjąć decyzję, które jest w stanie zmienić wszystko.
Zatem, zróbmy to dla siebie – decydujmy się świadomie na to, co robimy, a wtedy się okaże, że zawsze będziemy robić to, na co się zdecydowaliśmy. Paradoks? A może jednak głęboka prawda? Na pewno nasze poczucie sprawstwa ma duże szanse odprawić w kosmos resztki tkwiącego w nas syndromu ofiary i to raz na zawsze. Nie wspomnę już o tym, jak bardzo wpłynie to na poczucie własnej wartości.
Książka, brutalnie nieraz bolesna, demaskuje pułapki podejmowania decyzji takie jak dysfunkcje motywacji, sterowanie zewnętrzne, zamiast wewnętrznego, współzawodnictwo i porównywanie się do innych, wypalenie, unikanie ryzyka. Demaskując pułapki, wskazuje jednocześnie na kierunek poszukiwania rozwiązań, bo tak naprawdę, rozwiązań zawsze skutecznych nikt nie jest w stanie podać nam na tacy – sami musimy do nich dojść. Jednak warto, bo – parafrazując autora – poczucie kontroli nad własnym życiem, to najważniejszy warunek zdrowia fizycznego i psychicznego.
W końcowej części książki autor namawia do życia zdecydowanego, bo – jak sam twierdzi – szczęście to efekt stanowczości. Zachęca do zmiany słowami „zmiana zamiast irytacji”, ale jednocześnie podkreśla, że w przypadku, kiedy coś faktycznie znajdzie się poza zakresem naszego wpływu, należy po prostu odpuścić („love it, change it or leave it ”) zamiast „bić głową w mur”. To co czynisz, rób zawsze z sercem i oddaniem, albo nie rób tego wcale – twierdzi autor. Pełna, rzetelna akceptacja zaistniałych okoliczności i jednoczesna wiara w siebie tworzą nieodłącznie obraz pełnego zaangażowania.
Ponieważ dzielenie własnego życia na to, co jest oraz na to, co powinno być oznacza oszukiwanie samego siebie, może właśnie teraz nadszedł czas, by ten podział usunąć stanowczą decyzją i działaniem, by było właśnie tak, jak zawsze chcieliśmy żeby było.
Jesteśmy podobno tym, za co gotowi jesteśmy przejąć odpowiedzialność. Zatem, życząc Wam samych odpowiedzialnych decyzji, życzę Wam także spełnienia wszystkich Waszych noworocznych postanowień.
Szczęśliwego Nowego Roku! 🙂
LikeLike