Problem ręcznego hamulca

Posted: 2020-09-23 in Uncategorized

Nie ma takiego kierowcy, zwłaszcza w początkowym okresie swojej motoryzacyjnej przygody, któremu przynajmniej raz nie zdarzyło się próbować ruszyć na częściowo zaciągniętym ręcznym hamulcu. Silnik wchodził wtedy na coraz wyższe obroty, wył potępieńczo w miarę tego, jak kierowca nie przestawał dodawać gazu, a samochód ledwo posuwał się do przodu. Kiedy nieszczęśnik zauważył wreszcie przyczynę problemu, po prostu zwalniał ręczny hamulec, a pojazd (jeśli dotąd się nie popsuł) już bez wycia silnika i swędu gumy z palonych okładzin, pomieszanego z duszącym dymem spalin ruszał żwawo do przodu.

Ten obrazek często pojawia mi się w głowie w sytuacjach nie mających wiele wspólnego z samochodem. Dzieje się tak, ponieważ mam wrażenie, że często zachowujemy się równie bez sensu w stosunku do siebie, próbując zmuszać się do robienie rzeczy, które z różnych względów budzą nasz silny opór. Robimy tak albo dlatego, że otoczenie wywiera na nas przemożną presję sprostania swym absurdalnym wymogom, albo też sami usiłujemy „coś z sobą wreszcie zrobić”. W tym pierwszym przypadku mamy pecha uczestniczyć w brutalnym wyścigu szczurów i jesteśmy w sytuacji na wskroś toksycznej, którą trzeba zakończyć dla własnego dobra i to jak najszybciej. Drugi przypadek jest udziałem osób ambitnych, którym zależy na rozwoju, ale niekoniecznie zabierają się za realizację tego szczytnego celu we właściwy sposób.

Podobnie jak jazda na zaciągniętym hamulcu prowadzi niechybnie do awarii maszyny, ciągłe zmuszanie siebie samego do wysiłku ponad miarę także przeważnie nie kończy się dobrze. No dobrze, ale idąc śladem naszej motoryzacyjnej metafory, co jest tym naszym ręcznym hamulcem?

Są nim nasze ograniczające nas przekonania – nawykowe programy mentalne nabyte w trakcie wychowania, edukacji, kontaktów rówieśniczych, w pracy zawodowej i na skutek przybywania w różnych środowiskach złożonych przeważnie z „niedasiów” czyli osobników, którzy chętnie powtarzają, że czegoś nie da się zrobić, tłumacząc tym na ogół własne lenistwo lub brak sukcesów.

Kiedy, wyposażeni w takie ograniczające nas programy, próbujemy zmienić swoje życie, to bardzo często natrafiamy na ból i zwątpienie w siebie. Tylko nieliczni potrafią wtedy wytrwać i z pełną determinacją iść do przodu mimo wiatru w oczy. Większość ludzi poddaje się i dołącza szybko do grona „niedasiów” i „niemogów”.

A gdyby tak zwolnić ręczny hamulec i zamiast gazować z obłędem w oczach, próbując się po raz kolejny bez sensu „challengować”, po prostu spokojnie, bez „napinania się” i z uśmiechem na twarzy wyruszyć tam, dokąd chcemy się udać?

Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Jak zatem to zrobić?

Nie mam uniwersalnej metody i nie mam też prawa nikogo pouczać, bo sam jestem daleki od bycia wzorcem do naśladowania w tej kwestii, ale mam też swoje „life hacks”. W moim przypadku działają, więc jest szansa, że zadziałają także dla Was.

Zdradzę Wam, jak ja sobie radzę z ograniczającymi mnie przekonaniami. Przede wszystkim wyczuwam ten moment kiedy dają one o sobie znać. To proste. Pojawiają się w chwili, kiedy zjawia się opór, a w głowie zaczynają kłębić się myśli w rodzaju „nie uda ci się”, „daj spokój”, „porażka będzie bolała”, „przecież to jest szaleństwo”, „lepszym od ciebie nie wyszło, więc nie miej złudzeń” itp. Wtedy mówię sobie STOP! Przestań wreszcie ględzić i ucisz ten cholerny jazgot w swojej głowie! Potem uświadamiam sobie, jakie pozytywne skutki miałoby zrobienie tego, co budzi we mnie tak silny opór? Jak wyglądałoby moje życie z perspektywy osiągniętego celu? Kiedy tak sobie układam to wszystko w głowie, wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach, a ja przestaję czuć się bezradny w konfrontacji z zadaniem. Myślę sobie: „trzeba to zrobić, BO CZEMU NIE…?” I to jest ten moment, kiedy w głowie zaczyna iskrzyć – pojawiają się cenne pomysły. Mam taki zwyczaj, ze każdy z nich zapisuję w swoim notatniku. Nawiasem mówiąc zapełniam masą notatników tonami zapisków i szkiców. Robię tak dlatego, ze jestem gorącym zwolennikiem idei „myślenia na papierze”. Zapisywanie pomysłów, moim zdaniem, dyscyplinuje myślenie, wymusza klarowność myśli, sprzyja kreatywności, a co najważniejsze – nadaje pomysłom jakiś materialny wymiar. Z chwilą zapisania (czy narysowania) zaczynają one istnieć jako konkretne byty, utrwalone  na kartkach notesu żyją swoim własnym życiem, a ja wracam do nich często, szlifując niektóre z nich w wielu podejściach, aż przekształcą się w gotowy projekt. Wtedy – już bez hamulca ręcznego DZIAŁAM z przekonaniem, które czyni zasadniczą różnicę – działam, bo CHCĘ, a nie dlatego, ze muszę. Hamulec ręczny zostaje pokonany. Spróbujecie?

Leave a comment