Najczęściej żyjemy „na pół gwizdka” – czekamy w „poczekalni życia” i łudzimy się nadzieją, że kiedyś to się zmieni. Obiecujemy sobie, że zmiany na lepsze nastąpią wkrótce potem, kiedy skończymy studia lub zmienimy pracę, albo wychowamy dzieci itp. Prawda jest jednak taka, że bardzo często paraliżuje nas strach przed porażką i mnóstwo zupełnie nieprawdziwych, za to głęboko zakorzenionych przekonań na temat ograniczeń naszych własnych możliwości dokonania zmiany. Bo niby dlaczego nie mielibyśmy zrobić dziś tego, co uczyniłoby nas w krótszej lub dłuższej perspektywie czasu spełnionymi i szczęśliwymi ludźmi?
By przerwać ten trans niemocy, warto czasem zadać sobie brutalne pytanie, które ma jednak tę zaletę, że przywraca właściwą perspektywę myślenia o sobie i priorytetach w życiu. Brzmi ono mianowicie: „dlaczego jeszcze nie osiągnęliśmy tego na czym nam zależy?”
Może dlatego, że zakładamy fałszywie, że przyszłość niczym nie będzie różniła się od przeszłości i jeśli kiedykolwiek wcześniej doświadczyliśmy bolesnych porażek, to tak już będzie zawsze. Ilu ludzi na co dzień w naszej obecności wciąż powtarza nic niewarte komunały w rodzaju: „życie jest okrutne”, czy kwituje porażki słowami: „bo takie niesprawiedliwe jest życie”? No cóż, naga prawda jest taka, że życie jest zawsze takie, jakim je widzisz i nigdy nie będzie inne.
Możliwe też, że brak nam wizji własnego rozwoju, a co się z tym wiąże, brakuje konkretnych celów, o osiągnięcie których warto zawalczyć. Ciekawe i symptomatyczne jest to, że większość osób pytana: jak chciałaby, aby wyglądało ich życie za kilka lat odpowiada: „nie chcę być chory”, „nie chcę być biedny”, „nie chcę być samotny”, „nie chcę być gruby”, „nie chcę być niedołężny” itp. Ci ludzie doskonale wiedzą, czego nie chcą, ale czy to im w czymś pomaga? Czy świadomość, że nie chcesz pojechać dajmy na to do Radomia, ułatwi Ci dotarcie do Zakopanego? Raczej nie! Taki negatywny cel programuje nas bowiem na porażkę, bo – biorąc rzecz na chłopski rozum – gdybym na strzelnicy postanowił, że nie chcę trafić gdzieś w okolice tarczy (na przykład w chmury), zamiast skupić się na celowaniu dokładnie w jej środek, to – sami sobie podpowiedzcie – jakie miałbym szanse na przyzwoity wynik strzelania?
Dlaczego więc wyrządzamy sobie samym krzywdę, sabotując niemal na każdym kroku skuteczność korzystania ze swojego potencjału, utrudniając sobie życie „na maxa” i oddychanie pełną piersią? Być może dlatego, że ciągle słuchamy głosu swojego wewnętrznego krytyka, który w przypływie typowej dla niego nadgorliwości, zwykł nie pozostawiać na nas suchej nitki, kiedy, pod pretekstem rzekomego realizmu, wylewa nam na głowę kubeł pomyj w postaci strumienia myśli budzących zwątpienie we własne możliwości.
Co zatem począć? Z wewnętrznym krytykiem trudno podjąć wyrównaną walką, ponieważ stoi za nim murem armia przez wiele lat pielęgnowanych i przez to doskonale zakorzenionych w umyśle szkodliwych przekonań, zwłaszcza przekonań odnoszących się do tego, co potrafimy, a czego nie, wyuczonej bezradności i narzuconych nam „norm plemiennych” czyli wymagań społeczeństwa – często bezsensownych – ale spolegliwie przez nas spełnianych za cenę bycia akceptowanym w środowisku. Wiadomo z drugiej strony, że mamy nikłe szanse bycia kimś więcej niż nasze wyobrażenia na swój temat.
Jestem przekonany, że skuteczniejszy niż otwarta walka w tej sytuacji jest sprytny fortel – można mianowicie uśpić czujność wewnętrznego krytyka i planując coś ambitnego, na co ten zazwyczaj zwykł reagować zapalaniem “czerwonego światła”, spytać niewinnie samego siebie: „…a co musiałoby nastąpić, aby ten cel jednak był możliwy do osiągnięcia?”, „jak by to było i jak bym się czuł, gdyby mi się udało?” , „od czego ktoś przedsiębiorczy, kto nie dopuszcza do siebie myśli o porażce, zacząłby na moim miejscu?”. Zauważcie proszę, że tego rodzaju pytania nie kwestionują status quo, którego za wszelką cenę broni wewnętrzny krytyk. Dla niego są to neutralne pytania odnoszące się do jakiejś hipotetycznej osoby, w hipotetycznych warunkach. Na tym właśnie polega fortel. Lecz kiedy udzielimy na nie szczerej odpowiedzi, nagle zdarza się coś niezwykłego. Pomysł, który początkowo pewnie odrzucilibyśmy jako nierealny, zaczyna prezentować się nam dużo przyjaźniej. Stwierdzamy często, że to coś jednak jakoś „dałoby się ugryźć”. Potem w umyśle kiełkuje konkretny plan – plan cenny na wagę złota. Dlatego też, by nie pozwolić mu zmarnieć, ważna jest szczera odpowiedź na trzecie z przytoczonych wcześniej pytań: „od czego zacząłby ktoś skuteczny w działaniu na moim miejscu?”. To pytanie dodaje animuszu i wprost prowokuje do podjęcia działania. Właśnie to coś, co wymyśliliśmy, trzeba bez zbędnej zwłoki wykonać, nawet jeśli jest to zaledwie maleńki krok do przodu, na przykład zdobycie dodatkowych informacji, spotkanie z kimś bardziej od nas w danej dziedzinie doświadczonym, dalsze przemyślenia czy przygotowanie wstępnego biznes planu. Niech to będzie cokolwiek, bo w działaniu tkwi magia, a nawet z pozoru bardzo skromne działanie jest lepsze niż brak działania. Takie właśnie podejście pozwala skutecznie przezwyciężyć inercję początków i uzyskać wysoki poziom energii na starcie. Zrobienie tego jest bezcennym aktem osobistego zobowiązania do wykonania kolejnych kroków. Na dodatek, kiedy ten rodzaj postępowania będziemy często powtarzać, wówczas ma on duże szanse stać się naszym nowym nawykiem, można rzecz nawet, nowym stylem życia. Wtedy trudno będzie nas powstrzymać przed skuteczniejszym egzekwowaniem przysługującego nam od urodzenia prawa do lepszego życia.