Efektem myślenia jest na ogół jakiś mniej lub bardziej wartościowy pomysł. Bywa, że ów pomysł wprost stanowi rozwiązanie określonego problemu, albo przynajmniej jest inspiracją, bądź też kolejnym krokiem prowadzącym do tego typu efektu końcowego. Przebieg procesu „krzesania pomysłów”, z racji jego ulotności, jest czymś niezwykle trudnym do opisania, bo na ogół najlepsze pomysły mają tę własność, że pojawiają się nagle, nie wiadomo skąd i to na dodatek w chwilach pełnego relaksu, a nie wtedy, kiedy z marsową miną myśliciela, niczym postać z rzeźby Rodina, podpierając ręką podbródek, dumamy intensywnie, usiłując w pocie czoła wymyślić coś wartościowego.
Prawda jest taka, że nie panujemy i pewnie nigdy do końca nie zapanujemy nad pełną ścieżką formowania pomysłów, a umysł, mimo ogromnego postępu nauki, jeszcze długo pozostanie dla nas rodzajem tajemniczej „czarnej skrzynki”. Nawet nie do końca wiemy, przez jakie struktury psychiki wspomniana ścieżka formowania myśli się wije. Potrafimy, co prawda, przy pomocy nowoczesnej aparatury badawczej zwizualizować aktywność bioelektryczną mózgu, ale – po pierwsze – umysł jest bezsprzecznie czymś więcej, niż tylko mózgiem, a – po drugie – byłoby dużym uproszczeniem uważać, że impuls elektryczny w mózgu jest tożsamy myśli. W rzeczywistości myślenie z pewnością wykracza dalece poza ramy wyznaczone przez anatomię układu nerwowego i fizjologię mózgu.
Czymkolwiek myślenie jest, nie o tym chciałbym dziś pisać. Wszak nie trzeba mieć wiedzy fizyka kwantowego, by w pełni korzystać z dobrodziejstw elektryczności, gotując na przykład pyszne danie na blacie elektrycznej kuchenki, podłączając laptopa do gniazdka zasilania, czy chłodząc jakiś szlachetny rodzaj napoju w zasilanej elektrycznością lodówce. Raczej trudno mi sobie wyobrazić to, że powstrzymamy się od podłączenia urządzenia elektrycznego do kontaktu zanim staniemy się ekspertami od na przykład korpuskularno-falowej natury elektronu. Przyzwyczajeni do współczesnych luksusów, raczej zrobimy „pstryk” i pozwolimy, by wszystkie cuda fizyki i techniki zaczęły dla nas natychmiast pracować, bez żadnego wysiłku z naszej strony.
Z umysłem bywa podobnie – możemy nie odróżniać od siebie dendrytów i neurytów. Możemy nie wiedzieć, czym jest akson i synapsa, ale myśleć lepiej lub gorzej potrafimy wszyscy. Tym niemniej nawet najbardziej genialnym umysłom daleko jest do pełnego wykorzystania potencjału umysłu i dlatego wyzwaniem ludzkości i każdego człowieka z osobna od dawna było i wciąż jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: jak myśleć skuteczniej?
Wielu ludzi przez całe życie żyje w fałszywym przekonaniu, że myślenie jest raz na zawsze daną, oddziedziczoną po rodzicach zdolnością, z którą przychodzimy na świat i – albo potrafimy z niej robić duży pożytek, a wtedy wszyscy dookoła rozpływają się w zachwytach nad lotnością naszego intelektu – albo idzie nam to gorzej, a my sami w tym względzie popadamy w niską samoocenę. Błędne przekonania o wyłącznie wrodzonej naturze sprawności i jakości myślenia wyrabiamy sobie głównie na podstawie własnego doświadczenia, bo przecież nikt tak naprawdę nie uczy nas jak myśleć, a szkoła wręcz proces ten sprowadza do jego antytezy.
Tymczasem efektywnego myślenia – jak najbardziej – można się nauczyć. Mało tego – wbrew obiegowym opiniom – można i powinno się to robić do końca życia.
Jednak jak się za to zabrać? Z pomocą przychodzą proste narzędzia. Na dwóch z nich chciałbym się dzisiaj skupić. Zastosowanie, razem, czy też oddzielnie, tylko tych dwóch narzędzi sprawi, że nasza sprawność myślenia poszybuje w niebo, niezależnie od pułapu, na jakim aktualnie się znajduje.
Po kolei zajmiemy się teraz tymi dwoma narzędziami: pierwszym z nich jest technika określana tajemniczymi skrótami ZWI lub PMI, którą opracował doktor Edward de Bono. Technika ta dowodzi, jak wielkie znaczenie ma postrzeganie sytuacji problemowej dla skuteczności poszukiwania rozwiązań i jakości tych rozwiązań. Skrót ZWI pochodzi od „Zalety/Wady/Interesujące”, zaś PMI od „Plusy/Minusy/Interesujące”, co jest oczywiście ekwiwalentne znaczeniowo. Narzędzie to jest tak potężne, że właściwie stosowane sprawia, że możesz stać się prawdziwym wirtuozem myślenia.
Zacznijmy jednak od początku, mianowicie od podstawowych zasad jego praktycznego stosowania, a te są niezwykle proste.
Mamy problem sformułowany w postaci pytania: „co by było, gdyby przyjąć, że (… i tutaj hipoteza)”. Potem kolejno przeznaczamy po dosłownie kilka minut na wypisanie (Z) zalet takiego rozwiązania, jego wad i (I) rzeczy wzbudzających zainteresowanie – interesujących, czyli takich, które nie należąc do żadnej w tych dwóch pierwszych kategorii, wnoszą dodatkową wartość do spojrzenia na problem. Rzeczy interesujące mogą być wyrażane pytaniami: „ciekawe, co by było gdyby…” albo: „ciekawe, co z tego mogłoby wyniknąć”, „co, gdyby to połączyć z tamtym” itd.. Ogromnie ważne, a wręcz decydujące o powodzeniu zastosowania tego narzędzia jest przejście po kolei przez poszczególne etapy i nie mieszanie ich z sobą.
Wartość narzędzia polega na umożliwieniu spojrzenia na problem w całkiem inny sposób. Można je porównać do okularów, które założone na nos osoby z wadą wzroku, umożliwiają jej odzyskanie ostrości widzenia. My, ludzie kultury zachodniej, mamy bowiem skłonność to pochopnego oceniania. Najpierw wyrabiamy sobie na jakiś temat zdanie, a potem używamy całej dostępnej nam mocy naszego intelektu już tylko do obrony własnych opinii. To błąd, który prowadzi do wpadania w pułapkę własnej inteligencji. Paradoksalnie, zjawisko to bywa szczególnie nasilone u ludzi o ponadprzeciętnej inteligencji, można je więc nazwać „głupotą mądrych”. Tymczasem ZWI ma za zadanie wywrócić początkowe założenia i pochopnie przyjęte opinie do góry nogami. Kierowanie uwagi najpierw na plusy, potem na minusy sytuacji problemowej, a na koniec na neutralne jej elementy wzbudzające zainteresowanie, pozwala na ujrzenie jej w całkiem innym świetle, na dostrzeżenie nieoczywistych początkowo ograniczeń i ryzyk, ale też – co najważniejsze – nieodkrytych dotąd szans na znalezienie lepszego, bardziej twórczego rozwiązania.
Ciekawe jest to, że poszukiwania elementów wzbudzających ciekawość dynamizują proces czyli prowokują poszukiwanie kolejnych pomysłów. Służą więc jako odskocznia do generowania dalszych pomysłów. Wartość elementów wzbudzających ciekawość jest niewątpliwa, także z tego powodu, że pozwalają one na uwolnienie umysłu od skłonności do wartościowania. Można bowiem powiedzieć: „Co prawda nie podoba mi się ten pomysł, ale nie ma to teraz znaczenia, bo ważne jest jedynie, czy może on wnieść jakąś pozytywną zmianę do rozpatrywanych rozwiązań”.
Najwięcej pożytku możemy odnieść z użycia narzędzi ZWI, wcale nie wtedy, gdy mamy problem z podjęciem decyzji o wyborze jednej spośród wielu opcji. Narzędzie działa najlepiej, kiedy trzeba przełamać stare schematy myślowe, w sytuacji kiedy z jakichś powodów jesteśmy przekonani, że „tak musi być”, a jednocześnie stan zastany (status quo) nie jest dla nas korzystny. Narzędzie ZWI nadaje się doskonale do wymyślania wartościach dodanych, metod zdobycia przewagi konkurencyjnej, udoskonaleń, pomysłów racjonalizatorskich, usprawnień, innowacji itd. Słowem, ZWI – przez zburzenie starego sposobu myślenia – pozwala na generowanie innowacji, zatem może mieć wartość proporcjonalną do wartości zmian w biznesie i w życiu.
Druga ze wspomnianych technik jest jednoosobową odmianą techniki znanej pod nazwą „burzy mózgów”. Z tego względu można ją nazwać techniką „burzy mózgu”, ja zaś wolę robocze określenie (o konotacjach być może lekko zakopiańskich :-)) -„krzesanie pomysłów”. Znaczenia tej techniki dla poprawy efektywności myślenia i zwiększenia kreatywności trudno przecenić. Warunkiem jej skuteczności jest jednakże dyscyplina w przestrzeganiu pewnych podstawowych zasad, którymi zajmiemy się szczegółowo za chwilę.
Jak wygląda stosowanie tego narzędzia w praktyce? Otóż, bardzo istotnym warunkiem wstępnym jest podporządkowanie stosowania narzędzia sprecyzowanemu celowi i wyraźnie określonej intencji myślenia. O co chodzi? O to mianowicie, że musisz sobie na wstępie postanowić, że najbliższe 15 minut, pół godziny lub trzy kwadranse przeznaczysz na myślenie (i tylko na myślenie). Musi to być poważne, w pełni zobowiązujące postanowienie, by uniknąć rozproszeń i zajmowanie się czymś innym w tym czasie (picie kawy, telewizja, pogaduszki, Internet i inne pokusy). Skądinąd wiadomo, że energia myśli płynie w kierunku skupienia uwagi, więc intencja myślenia i koncentracja na poszukiwaniu rozwiązań stanowią – razem wzięte – warunek decydujący o sukcesie, względnie jego braku, całego procesu. Kolejna ważna rada na wstępie, to: „myśl na papierze (albo zapisując myśli w komputerze)”. Myśl jest bowiem jak nieoszlifowany diament. W tym celu, by móc go poddać obróbce i zrobić z niego drogocenny skarb, najpierw trzeba go wydobyć w litej skały, w której osadzony, tkwi przez całe epoki. Myśl też trzeba wydobyć z chaosu – uczynić ją uchwytnym bytem – właśnie poprzez jej zapisanie.
Pierwszym etapem procesu jest sformułowanie problemu w formie pytania. Pytanie powinno być konkretne. Prawdą jest bowiem, że o jakości pomysłów decyduje jakość pytań wykorzystanych do ich „wykrzesania”. Zatem, kiepskie pytania rodzą kiepskie pomysły, za to dobre pytania nawigują umysł w poszukiwaniu rozwiązań w obszarach, które zwykliśmy – niesłusznie zresztą – uważać za zarezerwowane wyłącznie dla osób obdarzonych ponadprzeciętną inteligencją. Osobiście jestem przekonany, że od jakości zadawanych sobie pytań zależy nie tylko jakość i skuteczność procesu myślenia, a wręcz jakość życia. Warto więc zadawać sobie dobrze formułowane pytania. Dodatkowo, warto to robić w sposób presuponujący istnienie rozwiązania. Zamiast pytać: „dlaczego nasz biznes kuleje?” lepiej zapytać: „co możemy zrobić, by w przeciągu najbliższego kwartału zwiększyć bazę klientów o 23 procent?”.
Kiedy już mamy problem sformułowany w postaci pytania, przystępujemy do generowania co najmniej 20 pomysłów rozwiązania. Może ich być więcej, ale nigdy mniej. Postępujemy bowiem zgodnie z zasadą, że ilość przechodzi w jakość, to znaczy: żeby mieć dobre pomysły trzeba mieć ich wiele. Gdyby poprzestać na mniejszej liczbie pomysłów, to najprawdopodobniej ograniczylibyśmy się do tych najbardziej oczywistych, czyli najmniej twórczych, a tym samym najmniej wartościowych. Te, pojawiające w pierwszej kolejności, powinny służyć jako rodzaj rozbiegu lub rozgrzewki dla umysłu. Po rozgrzewce dopiero pojawiają się prawdziwe perełki. Na początku zresztą być może wcale nie wyglądają one na perełki. Co gorsza, bardzo często sprawiają wręcz wrażenie śmietnika. I tu dochodzimy do najważniejszej zasady „burzy mózgu”: nigdy na etapie generowania pomysłów nie oceniamy ich. Innymi słowy, obowiązuje żelazna zasada odroczonej oceny, co oznacza, że na ocenę przyjdzie oczywiście czas, ale teraz należy się z tym stanowczo wstrzymać. Ocenę pomysłów na etapie ich narodzin można by porównać do brutalnej zbrodni dokonanej na kreatywności. Dlaczego odroczenie oceny jest takie ważne? Pisał o tym w jednej ze swoich książek sam doktor de Bono, opisując techniki tzw. Myślenia Lateralnego czyli „myślenia w bok”. Polega ono na uszanowaniu każdego pomysłu, niezależnie od tego, jak bardzo szalony z początku może się wydawać, bo nawet jeśli nie stanowi on już teraz gotowego rozwiązania, to może być doskonałą odskocznią, czy inspiracją, do naprawdę genialnych, wartościowych, nadających się do praktycznego zastosowania pomysłów.
Kiedy już mamy co najmniej 20 zapisanych na papierze (lub w komputerze) pomysłów, teraz dopiero poddajemy je ocenie pod kątem przydatności do rozwiązania problemu, bo w tym celu przecież myśleliśmy, by znaleźć możliwie najlepsze rozwiązanie na początku sformułowanego problemu.Wybieramy jeden lub kilka najwartościowszych z nich i planujemy: „jak możemy bezzwłocznie wdrożyć je w życie?”. Mając plan, natychmiast przystępujemy do działania. Chodzi o toby pokonać inercję i zrobić choć jeden skromny krok w kierunku celu. Pomysły, które pozostają jedynie teorią spisaną na papierze są martwe, a jedynym sposobem, żeby tchnąć w nie życie, jest oczywiście poparcie ich działaniem.
A co w sytuacji, kiedy nie uda się wymyślić nic wartościowego? Oczywiście może tak się zdarzyć. Wtedy nie ma się czym martwić, bo umysł, zwłaszcza jego sfera kreatywna, lubi chodzić własnymi ścieżkami. Dobry pomysł może nas przywitać po przebudzeniu rano następnego dnia lub za tydzień, podczas treningu, spaceru, przy szklaneczce whiskey, albo podczas kolejnej sesji „krzesania pomysłów” (bo kto powiedział, że na jednej sesji trzeba poprzestać?). Zamiast więc obrażać się na siebie za brak kreatywności, trzeba po prostu próbować jeszcze raz i jeszcze raz… aż do (nieuniknionego, zagwarantowanego) skutku. Należy jednak pamiętać, żeby nie wywierać na siebie zbyt silnej presji, bo jej skutek z pewnością będzie odwrotny do zamierzonego, wszak muza lubi nawiedzać umysły zrelaksowane. Zatem, im bardziej nas cieszy sam proces myślenia, im więcej w nim zabawy i wiary w siebie, tym bliżej nam do genialności.
Życzę Wam dobrej zabawy w sięganiu tam, gdzie rezydują Wasze najlepsze zasoby wewnętrzne. Można się pozytywnie zdziwić, jak wiele ich tam się chowa. POWODZENIA!